oraz niewyjaśnionych zaginięć. Ale na logikę - to ta statystyka ma sens. Analogicznie jak z wypadkami drogowymi, których w trakcie pandemii było mniej, bo ludzie siedzieli pozamykani w domach. A jak siedzieli pozamykani i stłoczeni w domach, bez możliwości, żeby zmienić środowisko lub po prostu wyjść i ochłonąć, to zwiększyła się liczba morderstw
a którykolwiek dostawca usług mailowych nie oddaje? To raczej ochrona przed niepaństwowymi atakami. W kontekście służb chodzi o to, że proton jest pod szwajcarską jurysdykcją, więc służby nie czytają wiadomości na żywo, jak przy np. twitterze czy messenerze - prozaicznie papierkologia przy międzynarodowej współpracy służb chwilę zajmuje. Ciekawa jestem, po jakim czasie od wpłynięcia takiego wniosku proton może użytkownikowi dać znać. Jedno, co mnie w protonie denerwuje, to szyfrowanie - ponoć (testowałam 1:1 więc to nie jest wiarygodna badawczo grupa użytkowników ;p) jak się szyfruje gpg, to proton dokłada do tego jakieś swoje własne szyfrowanie i odbiorca się musi mocno napocić, żeby odszyfrować wiadomość. Dla osoby nietechnicznej to może być nie do ogarnięcia. A propo Szwajcarów - jak oceniasz komunikator threema?
Googlowi tak bardzo zależało na nadmorskim terenie - mówi Wylie - że powiedziało ludziom wszystko to, co Ci chcieli usłyszeć. Na otwartym spotkaniu zapytałam “Jaki jest właściwie wasz model biznesowy?” Odpowiedzieli: “Wynajmujemy przestrzeń.Tworzymy infrastrukturę. Idziemy w badania i rozwój. Polegamy na technologii” Zapytałam: “a czego właściwie nie robicie?” Wszystko było zawsze utrzymywanie w bardzo odważnej i elastycznej formie. Przypatrywanie się temu, jak Google każdego dobra publicznego, każdej pozytywnej narracji używało jak broni dla osiągnięcia swoich celów, naprawdę robiło wrażenie - mówi Wilie. Celem Google jest pieniądz. W Toronto chodziło też o upragnione przez Waterfront posiadanie nieruchomości, ale przede wszystkich także o rozwijanie produktu. Toronto miało stać się labolatorium. Przecież sami tak to nazwali. Ten autonomiczny system ruchu drogowego, który chcieli rozwijać - przecież to się nie rozwija w małej przestrzeni, do tego potrzeba miasta. A rząd chciał im to miasto dać. Własna, wolna od regulacji, otwarta przestrzeń jako strefa testowa googlowego systemu ruchu ulicznego. Systemu, który można następnie, jako produkt, wprowadzić do katalogu i potem sprzedawać na całym świecie. Zapakowanego w piękne słowa o wspólnocie i zrównoważonym rozwoju. Ale sednem sprawy jest zysk.
Kiedy zaczęłam pisać teksty krytykujące projekt, media zawsze publikowały krytyczne artykuły z pięknymi grafikami Sidewalk Labs dostarczanymi przez Google - mówi Bianka Wylie. W ten sposób media przejęły wizualną opowieść Google’a. Wprawdzie artykuły przeczytało wiele osób, ale sto razy więcej obejrzało obrazki: drewniane domy nad wodą, bawiące się dzieci, latające środki transportu. I i tym sposobem media zapytały ludzi: “przecież to wygląda wspaniale! gdzie tu problem?” Łatwo było utrzymać dyskusję w tym miejscu - przy drewnianych budynkach, zautomatyzowanych pojazdach i dostawach paczek, podziemnym systemie usuwania śmieci bez śmietniów i ulicami, które same roztapiają śnieg. Demokratyczna odpowiedzialność czy rozliczalność nie są tak łatwo uchwytne. - mówi Wilie. I przez to trudniej rozmawiać o istocie problemu. Sprawę prywatności - że nie chce się żyć pod stałą inwigilacją Google’a - ludzie zrozumieli dość szybko. W tej dyskusji zabrakło jednak kwestii podstawowej: jeśli ktoś już jest w obszarze danych i pyta, w jaki sposób można realizować ich wymianę, to oddalił się już od postawowej kwestii: czy w ogóle powinno się to robić. Jakie byłyby rzeczywiste korzyści dla ludzi? Pod koniec było już jasne, że Sidewalk Labs nie jest zainteresowane zabudowaniem tylko pierwotnej działki. Chcieli dużo więcej ziemi. A to nie spodobało się mieszkańcom. - mówi Bianka Wylie. Plan projektu, który ostateczne został przedstawiony, zawierał wiele niepoprawnych założeń finansowych. Ludzie uznali, że to zły układ. Że nie chodzi tylko o ochronę danych. I to połączyło ludzi technologicznych i nietechnologicznych.
"Ludzie umierają zimą na naszych ulicach. A tu ma powstać prywatny projekt za miliardy, z którego korzyść publiczna jest niejasna. Labolatorium, w którym wiele rzeczy w ogóle nie mogłoby działać - jak to samoodśnieżanie się ulic. Coraz wyraźniej było widać, że ludzie z Google’a nie mają żadnej wiedzy na temat urbanistyki. Było tak wiele problemów. Oczywiście dopiero w trakcie planowania zdali sobie sprawę, że istnieją praktyczne powody, dla których miasta nie robią tych wszystkich rzeczy, o których Google mówi, że powinny robić. Część z tego ma związek z kosztami, infrastrukturą, planowaniem, zależnościami między ruchem drogowym a zabudową mieszkaniową, jak chociażby dostępnością dla wozów strażackich. To złożone i skomplikowane kwestie. A Google nie ma najwyraźniej żadnego doświadczenia w tym obszarze. Specjaliści od urbanistyki i projektowania krajobrazu stwierdzili: “To rzekome miasto przyszłości wcale nie jest innowacyjne”. I w końcu Google, po masowych protestach w Toronto w maju 2020 r., się poddało. Jako oficjalny powód podało Pandemię COVID-19.
To, że taki atak prywatyzacyjny Google’a był w ogóle możliwy, ma pewną logikę. Jesteśmy finansowo spłukani. Ogólnie rzecz biorąc, oszczędzamy, a struktura technologiczna jest prywatyzowana: kable głębinowe, satelity, chmury. Nie możemy realistycznie oczekiwać, że w 2023 r. rządy otworzą swoje kiesy i zainwestują miliardy w technologie publiczne. A przecież pragmatycznie byłoby przeciwwstawić się przytłaczającej władzy Big-Techów. Musimy odejść od idei własności na rzecz idei [publicznego] zarządzania - mówie Wylie. Musimy się zapytać, jak możemy połączyć wykorzystanie technologii z organami władzy publicznej i oddziaływaniami społecznymi? Innymi słowy - chodzi o to, by nad tym, co już istnieje, była większa kontrola publiczna. Problemem jest dziś - aktywistka, że poprzez potęgę Big-Techów praktycznie i w oczywisty sposób ma się automatycznie wrażenie, że technologia oznacza kapitalizm inwigilacji. Ale to byłoby zbyt proste. Napisanie programu działającego w sposób nieuczciwy, nie jest z zasady kapitalistyczne. A program można napisać w taki sposób, żeby był publiczny i funkcjonalny, tak jak każda inna infrastruktura. Rząd, sektor publiczny i społeczeństwo muszą móc sami sformułować wymagania. Kiedy jako urbanistka wierzysz w przestrzeń publiczną dla wszystkich, musisz brać udział w rozmowach na temat monitoringu albo zdecydować: co to oznacza organizowanie posiedzeń za pośrednictwem Zoom’a? Albo, jako dyrekcja szkoły zapytać się siebie samej, co oznacza korzystanie z Google-classroom. Jeśli firma technologiczna zawiera kontrakt z władzami publicznymi, to te muszą jej przecież powiedzieć, jak to ma działać. I nie chodzi o firmę. Nie musi się to też odbywać w języku specjalistycznym. Wyrażenie krytyki wobec technologii nie ma nic wspólnego z wrogością wobec innowacji. Technologia jest świetna, ale nie może być jedyną opcją. Wszystkie usługi publiczne muszą być także dostępne w trybie offline.
To, co stało się w Toronto, ten prywatyzacyjny atak Google’a na centralne elementy demokracji, nigdy nie powinien był mieć miejsca. Doszło do błędu, gdy rząd ogłosił przetarg na ogromny projekt deweloperski, szukając kogoś, kto pomoże państwu rządzić i kontrolować przestrzeń miejską za pomocą technologii, zamiast samemu zdobyć wiedzę i zająć się tym we własnym zakresie. Co zamiast tego było ogłoszeniu: “szukamy kogoś, kto pomoże nam ustalić zasady i normy”. Ale nikt nie dał publicznego przyzwolenia na przekazanie centralnych funkcji publicznych. To systemowy problem w Toronto i w innych miejscach, w których powraca ten temat: w Holandii, w Kanadzie, w Anglii: państwa, które pozwalają Googlowi na transferowanie setek milionów czy nawet miliardów nadwyżek na Bermudy z pominięciem organów podatkowych, tak, że im [państwom] samym coraz bardziej brakuje pieniędzy na inwestycje. Potem przychodzi to samo Google i w imię postępu, dobra wspólnego i zrównoważonego rozwoju oferuje wkroczenie tam, gdzie brakuje pieniędzy na inwestycje, aby przejąć zadania państwa, zebrać jeszcze więcej danych, zarobić jeszcze więcej miliardów i wyprowadzić jeszcze więcej unikając podatków, aż w pewnym momencie nie zostanie nic poza Googlem.
btw: https://annalist.noblogs.org/post/2022/12/19/wie-alles-anfing-eine-stunde-ueber-indymedia-und-medienaktivismus/ Wywiad z Anne Roth na temat indymediów (“Jak wszystko się zaczęło? O indymediach i aktywiźmie mediów”). Nie wiem, kiedy będę miała siłę tego odsłuchać na spokojnie, ale przesłuchałam fragment i zapowiada się kawałek naprawdę dobrej roboty. Wywiad jest po niemiecku, jakby ktoś był zainteresowany mogę spróbować przetłumaczyć, ale wtedy w odcinkach na raty, bo to długie
Był taki tweet Pawła Wrońskiego o PiSie: “Jestem w nieustającym sporze z Tomaszem Piątkiem. On uważa, że działanie PiS to ruska agentura i zdrada. Ja, że głupota i fanatyzm. Po nocnym działaniu Macierewicza, wysadzającym w powietrze uzgodnioną uchwałę Sejmu uznającą Rosję za państwo terrorystyczne, zaczynam się wahać.” I równie dobrze można by go sparafrazować wstawiając “Sara Wagenknecht” zamiast PiS. Można co najwyżej naiwnie przyjąć, że jest jedynie pożyteczną idiotką Putina a nie kimś, kto z premedytacją działa na rzecz popełnianego przez ruskich ludobójstwa. Z jednej strony rozumiem obawy, że tak to ujmę, natury polityczno-strategicznej, ale z etycznego punktu widzenia zdecydowanie nie jest to osobnik, którego warto by trzymać w swoich szeregach.
Lol, wp serio zjebani są. Mam system na świeżo, więc jak otwieram dowolną stronę, to muszę od nowa ustawiać cookiesy itp., plus teraz mam w tym trochę większe rozeznanie, niż rok temu. Przeglądarka jeszcze bez rozszerzeń, dodatków itp. No więc wchodzę w powyższy link, wyskakuje mi okienko z polityką ciasteczek made by wp, ustawiam jak trzeba, daję zapisz - i wp mi się pruje, że mam adblocka wyłączyć, bo inaczej ich strony nie obejrzę. Rotfl. Pytanie, czy do działu informatycznego wykorzystują bezpłatnie studentów, czy przesunęli tam za karę tych, którzy wcześniej pisali horoskopy za spóźnienie…
jeszcze jeden link dorzucam https://cyberdefence24.pl/polityka-i-prawo/prawo-komunikacji-elektronicznej-mniej-prywatnosci-polakow-i-efekt-mrozacy-dla-aktywistow Powoli przepychają przez sejm.
ale przydatne - wykorzystają to prędzej czy później, żeby dowalić się do CCC. Nienawidzą ich i chyba najbardziej boli ich to, że CCC jest w Niemczech, czyli poza USAmerykańskim zasięgiem :-) I chociażby pod tym kątem plany wspólnej europejskiej bazy danych (takiej, w której m. in. proamerykańskie polskie służby będą mieć dostęp do danych z Niemiec) brzmią niepokojąco
Hakowanie, skanowanie, szpiegowanie
W prostych słowach obrońcy i obrończynie dzieci objaśnili i ocenili najważniejsze technologie służące do gromadzenia cyfrowych dowodów nadużyć i przemocy seksualnej. Np. zmuszanie dostawców internetowych do skanowania niezaszyfrowanych wiadomości i wykorzystanie PhotoDNA - technologii, która umożliwia porównywanie niezaszyfrowanych treści ze znanymi już przedstawieniami nadużyć. Skanowanie treści na urządzeniu użytkownika, zanim ta zostanie zaszyfrowana - tzw. Client-Side-Scanning. Państwo może także hakować urządzenia i infekować je oprogramowaniem służącym do inwigilacji, np. Pegasusem. Teoretycznie byłoby także możliwe, alby organy ścigania przeniknęły do zaszyfrowanego pokoju rozmów jako niewidoczni użytkownicy i potajemnie czytać konwersacje - ale dostawcy usług musieliby do tego dostosować swoje oprogramowanie. Propozycja w tej sprawie ze strony brytyjskiego wywiadu GCHQ została powszechnie odrzucona w 2019 roku. Raport objaśnia, dlaczego stosowanie takich rozwiązań jest szkodliwe. Państwowe hakerstwo opiera się na otwartych lukach w zabezpieczeniach - i luki te mogą zostać wykorzystanie nie tylko przez służby państwowe, ale też przez inne podmioty. Skanowanie po stronie klienta uderzyłoby w szyfrowanie end-to-end zrywając z podstawową ideą, że nie należy ruszać treści komunikatów.
Ze szczegółowej analizy wynika, że żadne z zaproponowanych rozwiązań nie jest wolne od wad. Działacze CRIN jednak, w przeciwieństwie do członków cyfrowego społeczeństwa obywatelskiego, nie potępiają zasadniczo każdej ingerencji w szyfrowanie. O ile dla społeczeństwa obywatelskiego każda taka ingerencja jest nieakceptowalna, to działacze na rzecz praw dziecka zalecają zastosowanie wielu ograniczeń i nie zalecając żadnych konretnych interwencji. Jednocześnie, gdyby państwa zastosowały wspomniane ograniczenia, to prawdopodobnie wiele projektów inwigilacyjnych nie mogłoby działać.
Piłka jest po stronie ustawodawców
Autorzy raportu twierdzą, że interwencje w szyfrowanie nie powinny być ogólne, ale ukierunkowane. Potrzeba dokładnych danych o skali wykorzystywania dzieci w sieci oraz skuteczności rozpoznawania przez systemy automatyczne. Mamy tu do czynienia z deficytami: w obiegu znajdują się niezwykle mylące dane. Widać to chociażby na przykładzie doniesień netzpolitik.org dotyczących statystyk NCMEC, znanego na całym świecie ośrodka sprawozdawczego w zakresie molestowania w internecie z siedzibą w USA.
CRIN zwraca też uwagę, że działania interwencyjne muszą być dostosowane do różnorodnego życia dzieci. Powinny uwzględnić kontekst polityczny, gospodarczy, społeczny i kulturowy, łącznie z kontekstem dot. dzieci z grup defaworyzowanych i demarginalizowanych.Jest to sformułowanie bardzo ogólne, ale odnosi się do różnych możliwych “szkód ubocznych” - jak np. takich, w których nieheteronormatywna osoba taka jak Alex wysyła swoje zdjęcie przyjacielowi. Dalej czytamy, że decydenci powinni lepiej rozumieć "zakres rzeczywistych możliwości w świecie cyfrowym. Za tym kwiecistym sformułowaniem kryje się zapewne ostre oskarżenie, a mianowicie: Wielu polityków chyba nie zrozumiało internetu - i nie rozumie, w jaki sposób planowane prawo mogłyby wszystko zepsuć.
Jako przykład CRIN podało, że należy zachować możliwość komunikacji cyfrowej w kwestiach medycznych. Prawdopodobnie odnosi się to do tego, że automatyczny system rozpoznawania obrazów nie jest w stanie odróżnić, czy dany obraz to przykład wykorzystywania seksualnego, czy jedynie zdjęcie informacyjne dla lekarza. To zagadnienie nie jest stricte teoretyczne: w USA pewien ojciec popadł w spore tarapaty, gdy wysłał do lekarza zdjęcie genitaliów dziecka pytając o związane z nim problemy skórne.
Raport CRIN i “Defend Digital Me” pojawia się w czasie, gdy wiele rzeczy jest jeszcze możliwych. Parlament Europejski i Rada Ministrów muszą teraz wypracować swoje stanowiska wobec propozycji Komisji Europejskiej. W USA upadł pomysł ustawy EARN IT, która była bardzo krytykowana, ale w międzyczasie pojawia się krytyka “Kids Online Safety Act” (KOSA). W Wielkiej Brytanii najbardziej zaawansowany jest odpowiedni projekt ustawy. Tam “Online Safey Bill” przeszedł już przez pierwszą izbę, Izbę Gmin, i trafił do Izby Lordów.